

Indie to kraj, który wymaga szybkiej adaptacji. Nieważne czy jesteś tu pierwszy czy dziesiąty raz – od razu zostanie sprawdzona Twoja czujność i gotowość do dalszej podróży. I nie mam na myśli standardowego wciskania zbyt drogiego towaru przez sprzedawców, to jest oczywiste. Mówię o dużo bardziej skomplikowanych mechanizmach.
Pierwszy przykład:
Przylecieliśmy do Delhi z samego rana, zmęczeni kilkugodzinnym oczekiwaniem na lot. Z lotniska pojechaliśmy do posthippisowskiej, backpakerskiej dzielnicy Paharganj aby na dworcu kolejowym kupić bilety do Gorakhpuru. Z kupowaniem biletów to temat na inny wpis, ale zależało nam na tym aby przejazd był następnego dnia lub za dwa dni. Szczęśliwi, że wreszcie jesteśmy na wakacjach, jeszcze czyści, jeszcze tacy europejscy, z wypchanymi plecakami przekroczyliśmy bramę dworca i…w tym miejscu zaczyna się historia. Podszedł do nas facet, machnął jakąś legitymacją ze zdjęciem i mówi, że na dworcu jest remont i International Tourist Bureau, gdzie turyści mogą kupić bilety od ręki z puli turystycznej jest zamknięte. Gdzie w takim razie możemy kupić bilety? Musicie wziąć motorikszę, 20 rupii, zawiezie Was do biura informacji turystycznej, a tam tymczasowo jest otwarta kasa biletowa dla turystów. Mamy czas, 20 rupii to nie majątek, gość nas nie chce przepuścić więc jedziemy tam gdzie mówi. Na miejscu faktycznie biuro informacji turystycznej. Wchodzimy, bardzo miło, Hindus pyta skąd jesteśmy, gdzie chcemy jechać, mówi że faktycznie jest remont i on nam pomoże. Poza tym popatrzył z politowaniem i powiedział, że to są Indie i nie da się kupić biletów z dnia na dzień, ale… może chcemy zobaczyć Taj Mahal albo Red Fort? Mówimy, że nie.. chcemy do Gorakhpuru i dalej do Nepalu. No to może lot? Nie, za drogo. No to private taxi? Za drogo.. No to z Jaipuru by było taniej i przy okazji jak poświęcimy 2 dni to zobaczymy Taj Mahal i Red Fort. Zapisaliśmy ceny i mówiąc że jeszcze pomyślimy. Wyszliśmy. Zdecydowaliśmy się pojechać znowu na dworzec, bo przecież biletów tak się nie kupuje i da się kupić z 1-2 dniowym wyprzedzeniem. Przy bramie dworca znowu ten sam facet i znowu ta sama gadka, że tu biletów nie kupimy i czemu wróciliśmy. Mówi, że biuro którego szukamy jest na piętrze a my poszliśmy na parter. No więc znowu 20 rupii, motoriksza, to samo biuro, wchodzimy, wita nas ten sam Hindus który chciał nas naciągnąć na wycieczki. Mówię, że pomyliliśmy się i tym razem nie do niego tylko na górę po bilety. A on za nami i mówi, że zawsze trafimy na niego bo na górze też on sprzedaje. No więc my w tył zwrot i już na piechotę z powrotem w stronę dworca. Przy bramie tym razem nie było już faceta z legitymacją. Udało nam się przejść przez parking i wejść do budynku. International Tourist Bureau było otwarte jak zawsze i bez problemu kupiliśmy bilety. Welcome to India! Czeka to każdego, kto nie przestawi się na tryb lokalny. Ilość bodźców, która atakuje w tak dużym mieście jak Delhi a do tego brak internetu w telefonie, brak możliwości szybkiej weryfikacji powoduje, że dużo łatwiej dać się nabrać. Indie będą zawsze gotowe na Ciebie, pytanie czy Ty jesteś gotowy/a na Indie? 🙂
Drugi przykład:
Podszedł do nas na ulicy Hindus. Ładnie ubrany, mówiący po angielsku. Nie wzbudzał żadnych podejrzeń. Z ciekawości pytał skąd jesteśmy, co robimy, jaki mamy plan podróży. Standardowy zestaw pytań, który słyszysz codziennie. Oczywiście wszyscy mówią, że wiedzą gdzie jest Polska. Pogadaliśmy sobie miło, opowiedział nam o swojej rodzinie i pracy. W końcu rozejrzał się i powiedział, że to nie jest bezpieczna okolica i nie powinniśmy sami chodzić. Często zdarzają się napady, dużo biedoty i lepiej żebyśmy pojechali do centrum gdzie najczęściej chodzą turyści. Są tam fajne knajpki i on nam pokaże wszystko na mapie. Niespecjalnie byliśmy przerażeni, ale z ciekawości i z braku innych zajęć pomyśleliśmy, że można pojechać. Motoriksza podjechała jak na zawołanie, kierowca miał mapkę, a nasz nowy kolega pokazał nam palcem gdzie jest fajnie. Ustaliliśmy stawkę i ruszyliśmy. Na miejscu nie było nic więc już wiedzieliśmy, że nas nabrał i pewnie jest umówiony z rikszami na prowizje. Następnego dnia szliśmy uliczką niedaleko hotelu kiedy podszedł do nas inny Hindus i powiedział „nie powinniście tutaj chodzić sami, to nie jest bezpieczna okolica”. I wszystko jasne 🙂